sobota, 27 lipca 2013

"Oko Smoka"

Rozdział 1

  Cassandra schodziła po schodkach od swojej komnaty, która znajdowała się w wieży. Wtopić się w cień - przypomniała sobie. Szczęście sprzyjało jej, ponieważ nie było żadnych wartowników. Trochę tu cicho - pomyślała. Ciekawa była co takiego stało się powodem. Miała wielką nadzieję, że ktoś odebrał jej wiadomość. Skoro miała uciec, to potrzebowała towarzysza. Ojciec podpowiadał jej, że tak będzie najlepiej. Z początku myślała, że pójdzie sama, ale po godzinach wykładu przez tatę, zgodziła się na towarzyszy.
          Skoczyła z kilku ostatnich stopni. Zrobiła to nader zręcznie i cicho. Przeszła obok uśpionego czeladnika.
- Eh... - popatrzyła na chłopaka - Czy rycerze muszą już, z dzieci robić nie wiadomo co? - mruknęła. Ujrzała kawałek długiego odcinka - tunelu. Weszła do niego. Ostrożności nigdy dość...



                                                   ***


          Oczy jej się rozjaśniły. Zobaczyła stojącego przed nią elfa. Wyglądał młodo. Mógł mieć 1700 lat. Był dosyć muskularny. Miał czarne włosy oraz zielone oczy. Przez ramię przewiesił kołczan pełen strzał, a w ręku trzymał długi i piękny łuk. Kiwnęła mu głową i szepnęła: 
           - Wiadomość dotarła?
           - Tak dotarła. Do innych podejrzewam, że też. Jednak pewnie nie mają odwagi przyjść. - potwierdził.
- Jest to bardzo prawdopodobne. - powiedziała niezauważona dotąd Alyss.
- Eghem... królewno Cassandro oto moja siostra Alyss. Alyss chyba znasz królewnę. - Dziewczyna nie radziła mu nawet odpowiedzieć. Popatrzyła tylko na nią i westchnęła. 
- Miło mi poznać - rzekła sucho Cass.
- Sokoro mamy uciekać z dobrze strzeżonego zamku, i to jeszcze z nią - wskazała na królewnę - może lepiej było by gdybyście się zamknęli.
- Zmieńmy temat. Co ze sobą macie? - zagadnęła Cassandra.
- Łuk, dwadzieścia strzał, oraz krótki mieczyk. Alyss?
- Dwa miecze, i truciznę. A ty?
- Wzięłam procę, dwa sztylety oraz ciepły płaszcz. - uśmiechnęła się do nich. - Teraz jeszcze musimy iść po Jean.
- Twoją młodszą siostrę - Jean? - zapytał chłopak.
  - Tak... - odpowiedziała. - Samej zostawić jej nie mogę. Co by się stało
gdyby przeze mnie ją zabili? Nie wybaczyłabym sobie tego do końca życia. Poza tym - dodała uśmiechając się lekko - ona jest... będzie królową. Ojciec... zanim został skazany na zabicie przez swojego brata, obecnie króla, nakazał mi ją chronić.
- Bla, bla, bla. Skończyłaś już? - zapytała znużona Alyss.
- Nie, nie skończyłam. - odpowiedziała wyzywająco królewna.
- Dziewczyny spokój! W końcu to mamy uciekać, a nie pozabijać się sami. Ruszajmy już - uśmiechnął się Jason.


                                                   ***

         Chłopak prowadził je przez zamek bardzo cicho. Starał się zachowywać jak najostrożniej. Wmawiał sobie, że za chwilę będzie już po wszystkim. Raz po raz obracał się do nich sprawdzając czy uważają na niego i (co najważniejsze), czy idą za nim. Minęli trzech strażników. Przemknęli niezauważeni. W końcu po dwudziestu minutach znaleźli się w drzwiach do komnaty. Królewny przytuliły się do siebie i powitały. Właśnie w tym momencie usłyszeli alarm.

                                                   ***

        - Zawsze tak było? - zapytał zdziwiony Jason. - To pewnie na nas...
- Błagam nie denerwuj mnie! - powiedziała jego siostra - I tak mamy dość kłopotów.
- Dobra tylko spokojnie. Przygotujcie się. Jason wyciągnij łuk i strzały. - Cass spojrzała na chłopaka, który już dawno to zrobił. - Świetnie... - rzuciła niedbałym tonem.
Jak na złość Alyss przyglądała jej się badawczo. Chciała zobaczyć jak słynna królewna Cassandra strzela z procy. Dziewczyna zamachnęła się nią w stronę nadbiegających rycerzy. Mała kulka wybita w powietrze, z hukiem uderzyła w twarz najbliższego wojownika. Ten przewalił się na bok, przy okazji przewracając dwójkę swoich przyjaciół. Jason zdążył powalić już piątkę osób. Nie dość, że celnie strzelał z łuku, to jeszcze walczył mieczem.
Alyss uśmiechnęła się do niej. Wzruszyła przy tym lekko brwiami. Wyciągnęła swoje miecze i pobiegła walczyć. Ta dziewczyna jest odważna - pomyślała królewna - i całkiem nieźle wymiata mieczami. Też chciałabym tak umieć...
- Jean schowaj się za mnie. I - dodała patrząc na siostrę - nie sprzeciwiaj się.
- Ale Cass... proszę - nie zdążyła dokończyć zadania.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Zrozum, że to dla twojego bezpieczeństwa. Kurde, zaczynam gadać jak ojciec.  Jak ojciec, kiedy żył! - powtórzyła głośno.
- To tatko nie żyje? Czemu? - powiedziała szeptem. Cass wiedziała, że zaraz jej młodsza siostra rozpłacze się.
- Żyje..., ale jest już jedną nogą w grobie. Dzisiaj ma być egze... z resztą opowiem ci jak to - wskazała ruchem ręki na strażników - się skończy.
Cassandra wyciągnęła sztylet ze swojej torby. Wszystko to zajęło jej mniej niż trzy sekundy. Jeszcze raz uprzedziła siostrę słowami "Nie sprzeciwiaj się mi", i poszła walczyć.   Po krótkiej chwili na ziemi leżały trzy bezwładne ciała. A Cass spoglądała na nie nieobecnym wzrokiem. Znała tych elfów. Nawet kiedyś, chyba bawiła się z nimi...
Dopiero kiedy Jason położył na jej ramieniu rękę uspokoiła się. Odwróciła się do niego i popatrzyła w jego zielonkawe oczy. Zielonkawe jak trawa wiosną, jak łodyżki kwiatów, które zbierała kiedy była mała. To wszystko przemknęło jej przed oczami.
-Cassandro - popatrzył na nią - miałaś wizję? To znaczy królewno Cassandro... - poprawił się.
- Tak... jakby. Może nie tyle co wizja, jak raczej wspomnienie. A poza tym - dodała - mów mi Cassandra, albo po prostu Cass. Idziemy na wojnę, nikt mnie nie będzie traktował jak księżniczkę. Jestem zwykłym elfem...
- Zgoda zwykły elfie. - wyszczerzył swoje zęby. Cassandrze dziwnie one przypominały kły wampira, ale odwzajemniła uśmiech.
- To co teraz? - spytała Aliss przewracając oczami.
- Teraz to trzeba... uciekać!


Rozdział 2 Cassandra prowadziła Jean przez ciemne, i brzydko pachnące korytarze, zapełnione biegającymi strażnikami. W końcu dzwięk syren ustał. Przedarły się przez ćwiartkę drogi. Teraz już tylko dziedziniec... Było tak cicho, że królewna mimo wyostrzonych zmysłów nie mogła nic dojrzeć ani usłyszeć. Kiedy zbliżyły się do wyjścia usłyszała coś porównywalnego do drapania tablicy. Skrzywiła się z odrazą. Wskazała siostrze scenę, na której... Chwilunia, coś było nie tak. Czyżby nasz nowy, samozwańczy król pojawił się przed całym ludem? Ale stały tam jeszcze dwie osoby, a tak na prawdę to jedna klęczała. - Jean patrz - powiedziała - tam stoi nasz... - urwała. - Tatko - spojrzała na nią. W jej oczach czaił się wielki ból. - Czy on...? - Jean zrozum, nie rób głupich rzeczy. - chwyciła ją w ramiona. - Ale... Cass - powiedziała błagalnym tonem. - proszę, musimy coś zrobić! - Mam plan, ale ty musisz uciekać. Zrozumiałaś?! Uciekaj. Idź do lasu, tam mamy mały domek, wręcz pieczarę. Wiesz gdzie to jest - spojrzała na siostrę, a ta kiwnęła głową - zapukaj pięć razy. Nie więcej, nie mniej. Zrozumiałaś? Nie zatrzymuj się biegnij, gdyby ktoś cię ścigał to wołaj Jasona. I pod żadnym pozorem nie odwracaj się. - powiedziała. - Dobrze... - otworzyła usta, ale je zamknęła - powodzenia. - Odwróciła się, założyła kaptur i odeszła w tłum. Cassandra tymczasem odsłoniła swoje kolorowe włosy, wyjęła łuk i jedną, jedyną strzałę. To było coś, co wielbiła. Z początku nikomu nie chciała tego zdradzić, bo mogło to się przydać w krytycznej sytuacji. Przypatrzyła się strzale. Była strasznie ostra, zakończona złotym pióropuszem. Założyła ją na cięciwę i policzyła do dziesięciu. Pobiegła trochę dalej w tłum. W tej chwili Kat ostrzył miecz. Wyglądał bardzo strasznie. Na głowie miał czarną kominiarkę. Poza tym od pasa w górę był goły. Jego ciało posmarowano oliwą. - Co się tu dzieje! - wrzasnęła Cassandra z całych sił - Chcecie zabić króla!? Miała wielką nadzieję, że pogłoska rozniesie się po całym tłumie. Oczywiście tak się stało. Najpierw zaczęli krzyczeć starsi przyjaciele władcy, potem ich dzieci, oraz młodzież. - Zostawić króla, zostawić króla! Prawowity władca! - Wtedy trzecia postać, szepnąła coś do ucha Katowi. Ten uniósł wielki miecz w górę i... cały tłum zamilkł. Przetoczyło się jedynie echo świstu. Świstu, który wydała strzała wbita w serce Kata. Ten zwalił się głucho na ziemię. Był tylko jeden minus. Cassandra nie przewidziała, że wszystkie pary oczu zwrócą się na nią. W jej oczach pojawił się czerwony błysk, kiedy patrzyła na swojego wuja. Wyciągnęła kolejną strzałę, naciągnęła ją. - Spróbuj coś zrobić, a to samo spotka ciebie - wysyczała w stronę wuja, ale na tyle głośno, aby usłyszał. Przyglądał jej się badawczo. Cofnął się o krok do tyłu. Chwycił coś w ręce, ale Cassandra była za daleko. Ojciec wstał i krzyknął: - Nie... - zakrztusił się. Niestety spojrzał w jej oczy. Czaił się w nich wielki strach, ale nie patrzyła na jego twarz. Zrobiła krok do tyłu, jeszcze jednen i następny. Król spojrzał w dół, na swoją klatkę piersiową i zobaczył ostrze włóczni. Po jego koszulce ciekła krew. Zwalił się na kolana. Zdążył jeszcze powiedzieć do królewny: - Cass uciekaj! Znajdź ich i... - tu zrobił przerwę, z ust pociekła mu krew. - To... *** Cassandra ciągle trzymała naciągniętą strzałę. Ręce jej zdrętwiały. Nie miała pojęcia co się właśnie stało. W końcu usłyszała strażników. To ją trochę otrzeźwiło. Ale nie zamierzała się poddawać. Jeśli ma walczyć i zginąć, to tylko za ojca. Starannie namierzyła cel. Miała jakieś pięć sekund na decyzję. Albo polegnie tu, zabijając złego króla (po nim będą następni), albo ucieknie i znajdzie drużynę i smoki. Tak przynajmniej myślała. Kiedyś ojciec opowiedział jej o nich bajkę. Wtedy ona zapytała, czy to prawda?, czy smoki istnieją na prawdę? On tylko się uśmiechnął i powiedział, że "nigdy nic nie wiadomo". Przecież to jej przed chwilą doradził. Żeby ona ich poprowadziła. Żeby dała im wolność. Otworzyła oczy i szybko wycelowała w nogę wuja. Tak na prawdę to miał on na imię Gordryk. Był, jakby to nazwać..., czarną owcą w rodzinie. Cass naciągnęła strzałę jeszcze mocniej i puściła cięciwę. Strzała poszybowała, aż znalazła się u celu. Gordryk zawył z bólu. Wszystko co się potem działo, Cassandra zapamiętała jako jedną, wielką mgłę. Pamiętała, że ucieka. W pewnym momencie potknęła się. Ktoś pomógł jej wstać. Zobaczyła twarz tej osoby... przypominała trochę... nie, to na pewno nie on. Jednak podziękowała temu komuś i pobiegła dalej. On coś do niej krzyknął. Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Zobaczyła, że zaczynają zamykać bramę... i wtedy koniec. Coś musiało bardzo ją ogłuszyć. *** Kiedy otworzyła oczy, uśmiechnęła się beztrosko. Nad jej twarzą pochylał się Jason. Pachniał cynamonem i wanilią. Przez jej ciało przebiegł dreszcz. Poczuła piekący ból w kostce i w tylnej części głowy. - Jak... długo - pyta. - Dwa dni - odpowiada Jason. - A Jean? Dotarła? Jak się ma? Czy wszystko u niej dobrze? - Spokojnie, spokojnie! - jego głos zabrzmiał raczej jak głos komika - Tak, Jean dotarła. Ma się dobrze, właśnie razem z Alyss poszły nazbierać trochę owoców, jagód czy czegoś takiego. - Ale... - Na razie nie zwracaj na nic uwagi. Mocno dostałaś w głowę. Miałaś szczęście, że on tam był. - Kto? Jason odsunął się od łóżka. W kącie pieczary siedział chłopak. Jasne loki spływały mu na twarz. Widać było, że jest bardzo muskularny. - Dinnaroth - wychrypiała królewna. - To jednak ty. - Witaj księżniczko - powiedział, wstając. - To jednak ty! To ty pomogłeś mi wstać! Nie wierzę. Jak się tu dostałeś... przecież, nie możesz... - chłopak przekręcił lekko głowę, był to bardzo niezauważalny ruch. Potem jego wzrok powędrował ku elfowi. - Czy mógłbyś zostawić nas samych... - Jason. - ...Jasonie - zapytał chłopak bardzo uprzejmie. - Jasne, nie ma sprawy. Będę na zewnątrz.

piątek, 26 lipca 2013

Hejka ^^
To mój pierwszy wpis, w którym informuję was, co tu takiego będzie. Więc na pewno będą opowiadania, moje własne opowiadania, a może także, rady dla początkujących. Poza tym postaram się umieszczać co tydzień nowy rozdział, ale niekiedy będę miała dużo na głowie, i pewnie nie będę mogła pisać. Ale o tym wszystkim Was powiadomię. Więc życzę miłego czytania :D